Kto z nas nie lubi swojej strefy komfortu i tego jak w niej wygodnie? No chyba każdy uwielbia tą swoją bezpieczną lisią norkę w której jest mu najlepiej. A no właśnie dziś będzie na temat strefy komfortu i wychodzenia z niej.
Po pierwsze po co nam jest potrzebna taka strefa? A no po to byśmy mogli zawsze mieć gdzie się zregenerować.
Ktoś powie:
- No to po co mi z niej wychodzić skoro ze wszystkim co w mojej strefie się znajduje jest mi dobrze?
Już tłumaczę.
Jeżeli człowiek ciągle stał by w miejscu, nie rozwijał się było by źle, prawdopodobnie nigdy nie wyszlibyśmy z jaskini i nadal pół nadzy polowalibyśmy na każdy kawałek mięsa.
Ludzie mają chęć do ciągłego rozwoju i możliwości uczenia się, zdobywania nowej wiedzy, smakowania nowych potraw, czy doznawania nowych zapachów, ale by tymi czynnościami się zadowalać musimy wyjść z naszej strefy komfortu.
Jak działa proces wychodzenia z naszej "lisiej nory"
Po pierwsze i chyba najważniejsze to chęć zmiany
Jeżeli nie będziemy mieli w ogóle ochoty wychodzić ze strefy komfortu, przełamać tej niewidocznej bariery to jaki jest sens uczenia się czegokolwiek nowego? Najcięższe są zawsze początki, w których nie wiemy jak się odnaleźć czy czego zacząć naukę.
Co do tego punktu mogę podać mój przykład grania na gitarze. Od jakiegoś czasu sobie pogrywam, jak spojrzę na dwa tygodnie wstecz gdzie mogłem pograć sobie maksymalnie 10-15 minut bo mi palce odpadały i opuszki bolały tak że nie potrafiłem chwycić za struny to na samą myśl nie mam ochoty klikać w klawiaturę bo przypomina mi się ten ból.
Ale mimo wszystko wiem, że nadal będę trenować bo to moje hobby, ale o tym innym razem, chodzi o przykład by się nie poddawać, by za każdym razem powstać bo to tylko początek a ty już chcesz rezygnować? NIE! Na początku jest najłatwiej, ciężkie momenty dopiero się zaczną, ale to sam start jest najważniejszy, na nim odpada najwięcej ludzi, którzy albo brną dalej poza strefą komfortu albo wracają do swojej norki i tam zimują.
Drugim moim zdaniem kamieniem milowym poza strefą komfortu jest upadek na dnie
Jak rozumiem ów upadek?
A no dla mnie jest to moment w którym idzie nam wszystko najgorzej, gdy gotujemy nową potrawę i znów przypaliliśmy garnek bo zapomnieliśmy zmniejszyć ogień przez co cała potrawa jest do wyrzucenia i trzeba wszystko zaczynać od początku. Ale mimo wszystko nie poddajesz się, wyciąłeś naukę z poprzedniej przegranej i wiesz, że wystarczy dać mniejszy ogień i nie przestawać mieszać w garnku przez te 15 ostatnich sekund. Zawsze się może okazać, że zapomnieliśmy czegoś dodać i finalnie danie wychodzi mocno średnie, to dobry znak. To znak, że jest już lepiej niż było poprzednio, bo hej ostatnim razem przypaliłeś garnek a teraz masz gotowe danie na talerzu, pal licho w to, że obłąkany pies by go nie spróbował, ważne że coś już jest, a ty się nie poddałeś, dalej będzie tylko lepiej.
Trzecim i ostatnim jak dla mnie punktem podczas wychodzenia ze strefy komfortu jest już finalne wyuczenie się nawyku
Wyuczenie się nawyku? O co chodzi?
No to jest już ten moment gdy coś się staje dla nas nawykiem. Zawsze braliśmy długie ciepłe kąpiele, ale zmieniliśmy je na krótkie lodowate prysznice? Prawdopodobnie w czasie od 21 do 60 dni takie zimne prysznice staną się twoim nawykiem i nie będziesz już miał gęsiej skórki na samą myśl o porannym prysznicu, tylko zrobisz go samoczynnie z przyzwyczajenia.
I to jest moim zdaniem punkt kulminacyjny wychodzenia ze strefy komfortu, gdy czynność dla której chcieliśmy opuścić nasze ciepłe cztery ściany, powiększa nasze "mieszkanie" przyzwyczajeń staje się naszą normą i codziennością.
I co dalej ktoś zapyta?
A no dalej nie pozostaje nam nic jak zregenerowanie sił i spróbowanie czegoś nowego, no bo hej jak długo można jeść płatki z mlekiem życie nie miało by smaku i koloru jeżeli zawsze byśmy robili to samo i nie wystawiali się na nowe bodźce.
Zatem zapraszam do podzielenia się swoimi opiniami na ten temat w komentarzach, i może się pochwalisz kiedy Ty ostatni raz wyszedłeś z swojej strefy komfortu?
Komentarze
Prześlij komentarz